Niewolnik marzenia
Ta historia zaczyna się w pewne deszczowe
popołudnie, w starej, zagraconej kawalerce, gdzieś na obrzeżach jednego z
tych wielkich miast. A wielkie miasta to dobre miejsce na wielkie marzenia.
Wielkie marzenia z kolei mogą wynieść na piedestał lub rozbić o dno. Jego z
pewnością takie były. Żył dla nich, odkąd pamiętał. Zawsze był ponad tą
wrzeszczącą, uganiającą się za piłką od rugby hałastrą. Matka zresztą ciągle
powtarzała, że był zbyt chorowity, żeby brać udział w tak brutalnych grach. Do
prymusów też nie należał. Dla innych był nikim, ale dla siebie wszystkim, bo
nigdy nie sądził, że mogłoby być inaczej. Gdy dostał promocję do jedenastej
klasy, zauważył, że coś jest nie tak. Przypięli mu łatkę odludka, co – nawiasem
mówiąc – było prawdą. W życiu nie poszedł na żadną imprezę, chociaż nieraz
widział zataczających się kolegów, przechodzących obok jego domu w godzinach,
jakby to ująć, wieczornych. Mój Boże, nawet nie pamiętał ich imion, chociaż
znali się ponad cztery lata. Nie umiał się przemóc, by zacząć troszczyć się o
tak prozaiczne rzeczy, jak choćby własna reputacja – po prostu nie potrafił.
Mimo to, starał się. Pamiętał, jak kiedyś podszedł do jednej dziewczyny. Uznał,
że z kobietą pójdzie łatwiej. Do tej pory śmiał się z zażenowaniem ze swojej
głupoty. W każdym razie nie skończyło się to zbyt dobrze. Więcej już nie
próbował. Uznał, że skoro przypadła mu rola wyrzutka, to trzeba się z nią
pogodzić i zająć rzeczami wyższymi. Bo w końcu do nich został stworzony,
prawda?
I takim zbiegiem okoliczności skończył
tutaj, na przedmieściach Nowego Jorku, ze słabą, na wpół wypitą kawą w ręce,
siedząc w swoim wygodnym fotelu. Miał czterdzieści trzy lata. Zbyt wiele na
młodzieńczą porywczość i zbyt mało na sędziwą melancholię. Pociągnął spory łyk
z kubka. Uch, jakie to słodkie. – Skrzywił się i rozpoczął
rutynowe przeglądanie własnych notatek i nanoszenie poprawek. Przygotowywał to
już od dawna. Przeczuwał, że będzie to coś wielkiego, projekt, który odmieni
jego życie. Pomysł kiełkował w jego głowie już od ponad dziesięciu lat. Tony
papierzysk wokół narastały z każdym rokiem i niczym bluszcz przykrywały ściany
i podłogę. Odsunął od siebie na wyciągnięcie ręki najnowszą wersję planu fabuły
i uśmiechnął się, lekko oniemiały. Tak, to chyba to. Wypuścił
głośno powietrze, odchylając się w fotelu. Wreszcie mógł przystąpić do właściwej
pracy.
TRZY LATA PÓŹNIEJ
Kolejny ciężki dzień. Życie na zasiłku
miało swoje minusy – właściciel znów nękał go o czynsz. Zalegał mu już z
poprzednią spłatą, więc teraz pewnie naliczył odsetki. Ten stary pryk
wykorzysta każdą sytuację, żeby zarobić. Do tego stłukł w tym tygodniu
już trzy talerze i zauważył, że okno w łazience przepuszcza więcej wody niż
zwykle. Jak w takim chaosie miał się skupić na tym, co najważniejsze? Zawsze,
gdy siadał do pisania, coś mu umykało, czegoś brakowało. Jednego dnia wydawało
mu się, że jest pieprzonym geniuszem, a drugiego miał ochotę wyrzucić całą
swoją pracę przez balkon. Jednak najczęściej leżał po prostu wyciągnięty na
kanapie, z rękoma pod głową, myśląc… W zasadzie o niczym. Ale i o wszystkim
naraz. Czasem ogarniały go dziwne ciągoty, nie umiał się zdecydować, choć każdy
szczegół był wyjątkowo starannie przemyślany. Samo pisanie szło mu niebywale
opornie, jakby jego umysł zamiast otwierać mu różne drzwi i furtki, ukazywać
możliwości, pozamykał się przed nim na trzy spusty. Podobno nazywa się to
wegetacją literacką, chronicznym brakiem weny. Tak, to chyba to…
KOLEJNE TRZY LATA
PÓŹNIEJ
– Nie, ten pomysł jest beznadziejny –
stwierdził z bólem. – Ale co się zaczęło, trzeba skończyć.
I znów zaczynał się żmudny proces nastrajania
się do pisania, przekonywania samego siebie. Gdy w końcu się do tego zebrał,
miał wrażenie, że to, co wychodzi spod jego pióra, wcale nie oddaje tego, co
chciał powiedzieć. Jednak bywały i lepsze dni, wtedy siadał i pisał ciurkiem
kilkadziesiąt stron. Te chwile dawały mu nadzieję, a także wiarę we własne
możliwości. Wynosiły go na wyżyny literackich doznań, udowadniały, że jednak
potrafi. Wtedy nie jadł, nie spał i nie pił, wykorzystując jak najlepiej dobrą
passę. Wpadał w istny twórczy szał. Gdy ekstaza się kończyła, znów doznawał
załamania. Jego życie przypominało cholerną sinusoidę.
MARZEC, ROK PÓŹNIEJ
W swoje pięćdziesiąte urodziny postanowił
skończyć to raz na zawsze. Długo oczekiwany epilog nadszedł, wywołując u niego
uśmiech pełen ulgi. Zrobił to. W końcu. Chyba nareszcie przestał być
niewolnikiem własnej ambicji. Ponad osiemset stron czystego, dopracowanego
tekstu. Jego pierwsze, wielkie dzieło. Jutro z samego rana zamierzał udać się
do wydawnictwa. Teraz, kiedy książka była gotowa, zdawało się to tylko
formalnością. Popatrzył z dumą na laptop – od dawna nie czuł się tak
podekscytowany.
Przez całe popołudnie kręcił się po domu,
nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Euforia rozsadzała go od środka. Gdy
stwierdził, że nie usiedzi już dłużej bezczynnie, włożył swoje ciemne, tweedowe
palto i znoszone półbuty. Wyszedł z mieszkania, zamykając pośpiesznie drzwi.
Pomimo tego, że przypadał dziś osiemnasty marca, padał śnieg. Biały puch
przykrywał wszystko, a park naprzeciwko jego kamieniczki wyglądał naprawdę
magicznie. Że też nie zauważył tego wcześniej… No tak, zwykle był zbyt zajęty
pisaniem, żeby zachwycać się otaczającym go światem. Usiadł na ławce przy
jednej z alejek przecinających ten miejski lasek. Białe, mokre drobinki spadały
mu na nos, a on przeklinał w duchu, że nie wziął ani parasola, ani chociażby
czapki. Kiedy to stałem się taki roztrzepany? Zaniósł się
okropnym kaszlem, który dręczył go już od jakiegoś czasu. Z dnia na dzień robił
się coraz słabszy, oczywiście, że mu to nie umknęło. Po prostu dopóki miał
jasno określony cel, nie zwracał uwagi na tak poboczne rzeczy. A dziś rano
ważność jego misji wygasła. Siedząc na tej mokrej ławce, ze zgrozą pojął, że
stracił sens. Jego egzystencja dotychczas opierała się na marzeniu. Mimo że
pracował ciężko, by je spełnić, sam nie wierzył w nie do końca. Teraz dopiero
zauważył, że nie żył dla niego, ale w nim.
Śnił o sławie, pieniądzach i sukcesie, a takie pragnienia często zwodzą na
manowce. Są wyjątkowo niebezpieczne, można by rzec, bo nigdy nie wiadomo, kiedy
iluzja staje się rzeczywistością. Głupcze, mogłeś nie kończyć tej
cholernej książki. Albo w ogóle jej nie zaczynać – kpiło z niego
własne sumienie. Znów zaczął się dusić i charczeć. Zakrył usta dłonią i poczuł
przyjemne ciepło rozchodzące się po jej powierzchni. Ostatkiem sił podniósł się
z ławki i ruszył w stronę kamieniczki. Przed oczami miał własną krew, tak
wyraźnie odcinającą się na tle mieniącego się w słońcu śniegu.
Wejście po schodach było nie lada
wyzwaniem, co chwila przystawał, żeby zaczerpnąć powietrza, jednak zaraz zginał
się wpół, targany silnymi torsjami. Kiedy dobrnął do drzwi, oparł się o nie i,
czując narastający ból w płucach, poszukał kluczy. Grzebanie w głębokich
kieszeniach palta zajęło mu dłuższą chwilę. W końcu, znalazłszy je, drżącą ręką
otworzył mieszkanie. Zrzucił płaszcz z ramion, nie mając sił na odwieszenie go.
Dotarcie do fotela było prawdziwą katorgą. Gdy przechodził obok lustra ujrzał
swoją zakrwawioną twarz. Nie chciał na to patrzeć, nie dziś. To miał być taki
piękny dzień – dzień, o którym marzył od dzieciństwa. Wszystko spieprzył.
Ociężały opadł na fotel, masując obolały kark. Nagle zaczął dostrzegać inne
aspekty swojego życia, jakby wcześniej miał tylko zamazany fragment obrazu i
poruszał się po omacku. Teraz widział, najwyraźniej musiał skończyć jeden etap,
żeby rozpocząć kolejny. Ale czemu tak późno? Doskonale wiesz czemu
– warknęła jego podświadomość. – Przez to twoje pieprzone
niezdecydowanie. Kolejny atak kaszlu, znów dreszcze na całym
ciele. Powiedz, miałeś kiedyś przyjaciela? Obraz zamazał mu
się przed oczami. Kobietę? Stróżka ciepłej krwi spływająca z
jego ust. Czy zrobiłeś cokolwiek poza byciem marną imitacją
człowieka? Nie czuł już fotela pod sobą, może osunął się bezwładnie na
podłogę albo siedział dalej, nie wiedział. Było warto? Pytam się, było? Nie
wiedział.
***
Cześć, jak pewnie widzicie, nie jest to
zwykły post. Nie rozumiem w sumie jego genezy, ale myślę, że ten tekst wynika z
kończącego się Wielkiego Postu. Ten okres zawsze wiele dla mnie znaczy, rodzi
pewne przemyślenia. Chciałam się z Wami nimi podzielić. Dość długo również nie
było rozdziału, przepraszam, jednak mam ostatnio nawał pracy, a pisanie, mimo
że stanowi ważną część mojego życia, nie jest w tej chwili najważniejsze (co by
się nie upodobnić do pana z miniaturki powyżej). Jakoś sobie na razie
egzystuję, od egzaminu do egzaminu – z całego serca nie polecam.
Teraz najbardziej radosna część tej notki.
Życzę Wam wszystkim dużo zdrowia (ach, ta kapryśna pogoda!), żebyście
doświadczyli rodzinnej atmosfery i miłości, żeby zakończenie Wielkiego Postu
było owocne, radości ze Zmartwychwstania, dobrego jedzenia oraz jeszcze raz:
uśmiechu!
Za zbetowanie dziękuję Florence.
Serdecznie pozdrawiam
Owl Shadow
PS Macie lub mieliście jakieś szczególne
przemyślenia przez ten okres? Jeśli tak, piszcie, chętnie poczytam.
Myślę, że... no właśnie, co ja właściwie chciałam powiedzieć. Miałam dużo przemyśleń, kiedy to czytałam, ale nie takich przemyśleń, które mogłyby ujrzeć światło dzienne. Myślę, że... zostać niewolnikiem własnych marzeń jest zasadniczo trudno. Trudno się w marzeniach zatracić, bo rzeczywistość ludzi jest często zbyt szara i oparta na tym, aby mieć jakiś cel w życiu - choćby ten cel był byle jaki, ale był. Skupiają się na tym, aby żyć pod dostatkiem i choć raz w roku wyjechać na wakacje. To jest ich marzenie, wyjechać do Grecji, Turcji... choć to tylko miejsce. Marzenie tego pana jest mniej uchwytne, choć niby takie samo. Też ma jakiś cel i też chce go spełnić... Tylko, że marzenie tego szanownego pana już nie jest marzeniem, a życiem, jak sama napisałaś. To już nie jest marzenie, to już nie jest cel, a samo życie. Kiedy napisał książkę, osiągnął cel, zakończył swoje życie, bo nie miał już po co żyć. Nie chciał skończyć swojej książki, bo on był tą pieprzoną książką i ostatni oddech umarł w nim, wraz z ostatnią stroną epilogu.
OdpowiedzUsuńMyślę, że tekst nie jest, jak to napisałaś, dla każdego. Nieliczni mogą go zrozumieć, bo naprawdę nieliczni mają takie właśnie marzenia. I nieliczni są tak złożeni, aby do tych marzeń dążyć w taki sposób. I dobija mnie fakt, że sama się tego tekstu boję. Że zapomnę na chwilę i tak wsiąknę, że... ups, przykro nam, twoje życie właśnie dobiegło końca, a to, że go pani względnie nie zaczęła, to już pani problem. Proszę się ustawić w kolejce do nieba... i nie pchać się, niebo ma być dobrą kolejką. Boże. Ale nie chcę tego już poruszać. Dla mnie życie nie jest życiem, jeśli nie ma w nim marzeń. I całkowicie tego człowieka rozumiem, co jest trochę niepokojące, ale mnie wystarcza. Również Życzę Ci wesołych świąt!
Droga Salvio, dziękuję z całego serca za komentarz. Tekst - jak Ci mówiłam - faktycznie jest dziwny. Albo się z nim zgadzasz, albo nie. Chciałam przedstawić moją wersję życia pisarza, jego marzenia i lęki. Zauważ, że szanowny pan w zasadzie pragnął wydania książki, a napisanie jej to dopiero połowa sukcesu. Nie spełnił do końca swojego marzenia, nie zdążył. I umierając, towarzyszyło mu uczucie, że zmarnował swoje życie. Jednak z drugiej strony sam nie wie, czy postąpiłby inaczej, gdyby dano mu drugą szansę. Moim zdaniem spełnianie marzeń i życie dla nich to jedno wielkie: NIE WIEM.
UsuńNapisałaś bardzo dobry tekst, zarówno pod względem formy jak i treści. Zmusił mnie do wielu przemyśleń. Zastanawiam się, czy gdyby nie rodzina, z którą jestem bardzo związana i garstka przyjaciół (tak jak twój bohater nie należę do rozrywkowych osób, ale zupełnym odludkiem nie jestem), czy bym w końcu nie skończyła tak jak on? Czasem też wpadam w jakiś dziwny nastrój, twórczy okres, gdy nic poza tekstem nie jest ważne. Ale zawsze ktoś mnie stamtąd wyciąga, przypomina, że istnieje świat.
OdpowiedzUsuńhttp://nocturne.blog.pl/
Dziękuję bardzo, szczerze mówiąc, długo się zastanawiałam, jak ten tekst zostanie odebrany. Jest on bardzo personalny, dlatego pisząc go, bałam się, że nie każdy zrozumie, co dokładnie miałam na myśli. Chyba zostawiłam w tej pracy cząstkę siebie, moje marzenia i lęki, tak sądzę. Również nie jestem odludkiem na pełny etat, chociaż się staram :') Miejmy nadzieję, że nikt nie skończy jak on, bo nikomu tego nie życzę.
UsuńOwl Shadow
Hej. Jedno zdanie, z którym się utożsamiam "miał wrażenie, że to, co wychodzi spod jego pióra, wcale nie oddaje tego, co chciał powiedzieć" - odczułam to wielokrotnie na własnej skórze, a potem byłam wściekła na siebie, że słowa, które tak jasno jawiły mi się w głowie nagle gdzieś mi umykały i nie umiałam ich już złapać, a to, co w tym czasie napisałam okazało się jednym, wielkim bełkotem, haczyło o grafomanię wręcz. Straszne uczucie. Teraz też nie do końca jestem zadowolona z jakości swoich tekstów, ale można powiedzieć, że nie są to krańce niezadowolenia. Twój tekst zmusił mnie do myślenia. Wiele osób błądzi gdzieś po drodze do sławy, kariery, której nigdy nie osiągnie. Dzień w dzień włączając TV czy portale informacyjne zalewają nas ludzie sukcesu. Sami chcemy tacy być, nie widząc, że to ułuda. Coś, co przydarza się nielicznym. A nam w tym momencie brak czasu na życie. Zapominamy o czymś, co powinno być najważniejsze (w przypadku bohatera - zdrowie, troska o samego siebie) na rzecz czegoś niby materialnego, co nigdy nie będzie nasze. Osiągnął cel. OK. Co dalej? Nic, pustka, kolejna depresja, kolejne zmarnowane życie.
OdpowiedzUsuńCholernie przykra notatka.
PS Miło, że Wielkanoc jest dla Ciebie czasem szczególnym. Dla mnie też. :)
Pozdrawiam serdecznie
http://za-czasow-huncwotow.blogspot.com
Bardzo dziękuję za miłe słowa, dla mnie jest to najważniejsze w tekście - ma dać do myślenia. I czuję się cholernie wyróżniona, słysząc takie słowa od Was. Ach, okres największej grafomanii zaliczyłam prawie trzy lata temu. Wtedy to nie do końca wiedząc, o co w tym wszystkim w zasadzie chodzi, bardziej naśladowałam innych niż tworzyłam coś własnego. Jednak niestety łapię się na tym, że nadal to robię, że podążam za schematami. Ułuda - piękne słowo określające niejednokrotnie życie, nie tylko pisarza. Jestem bardzo wdzięczna, że zechciałaś się podzielić tutaj częścią siebie. Cudownie jest Was poznawać, zwłaszcza w ten literacki sposób. Wielkanoc traktuję bardzo poważnie, ale z wielką radością. Bo w końcu jest co świętować, prawda?
UsuńRównież pozdrawiam i życzę udanej oktawy Wielkanocnej!
Owl Shadow
Ciekawa miniaturka.
OdpowiedzUsuńŁadnie opisujesz emocje tego człowieka, podoba mi się, że są tutaj jego wspomnienia, bo dzięki temu nie mamy wrażenia, jakbyśmy czytali o człowieku bez przeszłości.
Momentami mam wrażenie, że tekst jest nieco sztuczny. W końcowym fragmencie akcja leci bardzo szybko. Parę linijek i z człowieka, którego rozsadza euforia, bohater zmienia się w kogoś niezdecydowanego i przerażonego.
Wychwyciłam też mały błąd, w zdaniu „Mimo, że pracował ciężko, by je spełnić, sam nie wierzył w nie do końca.” po „że” nie powinno być przecinka.
Mimo to uważam miniaturkę za udaną.
Eloise
Dziękuję bardzo za komentarz, jak mówiłam, wasze zdanie ma dla mnie przeogromne znaczenie. Wiem, że akcja pod koniec leci bardzo szybko, jednak uważam, że pokazuje to ulotność chwili, to, że jeden czynnik może zmienić całe życie i jego obraz w naszych oczach. W tym przypadku jest to śmierć, która zbliża się wielkimi krokami. Hm, co do sztuczności, myślę, że jest to dość trudne - pisać całkowicie naturalnie, jednocześnie nie wpadając w pułapkę utartych schematów. Jednak postaram się nad tym popracować, naprawdę dziękuję za uwagę. Jestem też bardzo wdzięczna za wyłapanie błędu, zdarza się, że coś nam (mnie i mojej becie) umknie, w naszym wypadku, pomyłki z przecinkami są najczęściej spowodowane, tym, że wielokrotnie przerabiamy niektóre zdania i gdzieś, jakiś zabłąkany przecinek zostawimy lub przestawimy, przenosząc go razem z danym słowem. Jeszcze raz dziękuję, błąd oczywiście poprawiony.
UsuńAch, mam jeszcze małe pytanie – czy nie sądzisz, że tekst wyglądałby lepiej, gdyby myśli były zapisane od nowego akapitu? Teraz, kiedy są one w ciągłym tekście, jest odrobinkę nieczytelnie, ale to już naprawdę drobiazg, do tego natury bardziej kosmetycznej niż poprawnościowej.
UsuńEloise
BLOG ZOSTAŁ DODANY DO STOWARZYSZENIA POTTERÓW
OdpowiedzUsuńTo było...Wow.
OdpowiedzUsuńTwoja miniaturka od razu skojarzyła mi się z książkami Jacka Ketchum'a (chociaż gdyby to on był autorem, to bohater zapewne chował by trupy w szafie). Człowiek widocznie miał obsesję, dla marzenia poświęcił wszystko. Przeczuwałam, że zapewne opowiadanie zakończy się jego śmiercią, jednak wyobrażałam sobie bardziej jakiś wypadek samochodowy. A tu jednak choroba go dopadła.
Jak już wyżej pisano - tekst zmusza do przemyśleń. Facet dążył do czegoś przez całe życie i...Nie wyszło. Był tak blisko a śmierć nadeszła w najmniej oczekiwanym momencie. A może jak Kapitan z cyklu o Ani Shirley - żył dla tej książki? Ale kiedy dzieło jego życia już powstało nie miał szansy się nim nacieszyć.
Jestem miło zaskoczona.
Pozdrawiam,
Daisy
Dziękuję bardzo za komentarz, miło, że ktoś ciągle tutaj zagląda, mimo że ja mam kolejną chwilową przerwę. Wiem, że miniaturka mogła być dość przewidywalna, ale gdyby nie jej końcówka nie byłoby czegoś, co daje do myślenia. Może następnym razem uda mi się zaskoczyć Was kompletnie. O i widzę fanka horrorów! (Kryptofanka Grahama Mastertona nieśmiało się uśmiecha.)
UsuńOwl Shadow
PS Również bardzo miło zaskoczona.
Piękna genialne cudne boskie ^^ tyle wystarczy by to opisać ! Kocham opowiadania w takim klimacie i ze smutnym zakończeniem (tak jestem dziwna). Przeczytałam już kilka twoich prac ale ta jest jak na razie naj naj :) czuję że się uzależnię od twoich prac. Weny weny życzę my-dream-is-love.blogspot.com
OdpowiedzUsuń