Cztery Poranki

     Przekręciła się na bok, pod palcami czując zmiętą pościel. Coś mokrego przylepiło się jej do policzka w okolicach ust. Merlinie, czy ja znowu się ślinię? Mrucząc coś niewyraźnie pod nosem, otarła dłonią twarz. Gdy i to nie pomogło, a uczucie wilgoci stało się nie do zniesienia, wygramoliła się z łóżka. Prawie na oślep ruszyła w stronę drzwi do łazienki, bo pełny pęcherz nieprzyjemnie dawał o sobie znać. Do tego wszystko, absolutnie wszystko, ją bolało. Gdy załatwiła, co było do załatwienia, opłukała twarz zimną wodą i spojrzała w lustro.
— Na Morganę… — jęknęła. Jej włosy sterczały we wszystkie strony (bardziej niż wtedy, kiedy była na pierwszym roku, a to doprawdy wyczyn), rozmazany makijaż spływał po policzkach, a resztki karminowej szminki zdobiły spuchnięte usta. Co gorsza, ubrana była w (zdecydowanie nie swoją!) białą koszulę upstrzoną, o zgrozo!, czerwonymi śladami pocałunków.
— Cholera, cholera, cholera — wyszeptała spanikowana.
— Kochanie, wszystko w porządku?
Niedobrze.
— Tak, tak, już wychodzę — odpowiedziała lekko drżącym głosem.
Otwórz drzwi, no jazda, przecież to tylko facet, z którym prawdopodobnie, no okej, na pewno, się przespałaś i niczego nie pamiętasz. Nic wielkiego.
Wdech.
Raz kozie śmierć.
Wydech.
Drzwi zostały otwarte. I równie szybko zamknięte.
Słodki Godryku na wrotkach…
Stanęła oko w oko z jej największym koszmarem, no dobrze, może nie największym, ale po prostu… A może jej się wydawało?
— Hermiono?
Z dwojga złego lepsza zdechła koza niż koza schizofreniczka.
Zebrała się w sobie i wyszła z łazienki, by zmierzyć się ze zmartwioną (???) fretką szarżującą na jej osobę.
— Malfoy, ja nie wiem, co ty tu robisz, ale wynoś się z mojego mieszkania. Wczoraj byłam pewnie pijana i nie do końca w stanie, by podejmować świadome decyzje, dlatego proszę, okażże trochę człowieczeństwa w tej swojej marnej kreaturze, którą nazywasz mężczyzną, i zapomnijmy o tym. Każdy popełnia błędy. — Tym radosnym akcentem zakończyła swoje kazanie, mając nadzieję, że coś do tego pustego łba jednak trafi, chociaż nie liczyła na zbyt wiele. Jednak niepokojące było zdziwienie eskalujące na twarzy Malfoya z każdym jej słowem, które osiągnęło apogeum przy ostatniej części jej przemowy.
— Więc to też był w twoim mniemaniu błąd, tak? — zapytał, wskazując na swoją dłoń, a dokładniej na coś, co niepokojąco przypominało…
— Nie mam pojęcia, o czym ty… Och.
— Tak, och.
— Czy my jesteśmy…? — To chyba nigdy nie przejdzie jej przez gardło. Posłała mu znaczące spojrzenie. — No wiesz.
— Żartujesz sobie? — prychnął. — Jeśli nadal będziesz odstawiać takie sceny, których, nawiasem mówiąc, mam już kompletnie dosyć, to nie sądzę, by potrwało to więcej niż kilka miesięcy.
— A-Ale… Nie rozumiem. Ile my… ? — rzekła zdezorientowana.
— Och, błagam, a to podobno faceci nigdy nie pamiętają o takich sprawach. Wczoraj była nasza druga rocznica, kochanie.
To był chyba jakiś koszmar. To nie mogło się dziać. To musiało być cholerne Prima Aprilis! Że niby była szczęśliwą panią Malfoy? A gdzie gromadka Freciątek, latających po całym domu? Ten dzień to jedna wielka katastrofa. A najgorsze, że nie mogła nic na to poradzić, więc jedyne, co jej pozostało, to granie na zwłokę i modlenie się, żeby jak najszybciej się obudzić.
Rusz głową, Hermiono. To chyba potrafisz.
— Merlinie, przepraszam, ale nie czuję się najlepiej. Nic nie pamiętam… — wyjąkała zarumieniona. Oby zadziałało, oby zadziałało. Przez twarz Malfoya przetoczyła się batalia: być złym gliną i wściekać się dalej, czy być dobrym gliną i zacząć się martwić o stan jej zdrowia i samopoczucie? Ostatecznie lepsza (pojęcie względne) strona wygrała. Wyśmienicie.
— Chodź, usiądź. Zrobię ci herbaty. — Pociągnął ją, jak mniemała, w kierunku salonu. Opadła na miękką kanapę, a on zniknął w kuchni. — Odwołam dzisiejsze spotkanie z Zabinimi, powiem im, że się źle czujesz — słyszała, jak wstawia wodę w czajniku i szpera w szafkach. — Chociaż pewnie Ginny będzie niepocieszona, w końcu mieliśmy uczcić przyjście na świat ich pierworodnego.
I w tym momencie dostała przysłowiowego kociokwiku.
Spokojnie, na pewno masz halucynacje. Jakież to pocieszające… Ale tak: zdecydowanie wolała halucynacje. Jej życie zaczęło przypominać jakieś kiepskie opowiadanie napisane przez chorą nastolatkę z burzą hormonów. To. Nie. Było. Prawdziwe.
Kiedy jej wzburzenie zaczęło oscylować na granicy hiperwentylacji, do salonu wrócił Draco. Spojrzał na nią dziwnie, ale nie skomentował.
 Albo świat się kończył, albo to był sen. Obstawiała to drugie, jako bardziej prawdopodobne.
Podał jej kubek z gorącą herbatą. Okej, spróbuj zabrzmieć naturalnie.
— Dziękuję, kochanie.
Ugh.
Skinął głową, ale wciąż się nie odzywał. Coś było stanowczo nie tak.
— Co się dzieje? Wiem, że zachowywałam się dziwnie, ale naprawdę nie wiem, co się działo wczoraj — powiedziała i spuściła wzrok na swoje podkurczone kolana. — A wiesz, jak nie znoszę nie wiedzieć.
— W sumie to nic takiego się nie stało, chyba przesadziłaś z alkoholem, to wszystko. Po prostu… Tak mi głupio, że nie potrafiłem się tobą zająć i pozwoliłem ci doprowadzić się do takiego stanu.
No bez jaj. To brzmiało prawie jak „przepraszam”.
A teraz: co powiedziałaby Hermiona? Och, już wiem!
— Draco, nie możesz brać odpowiedzialności za wszystkie moje głupie zachowania.
— Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, prawda?
Na gacie Merlina, to się robiło coraz bardziej absurdalne.
— Wiem, Draco, wiem — odpowiedziała miękko. — I nie martw się, już czuję się dużo, dużo lepiej.
Czy ja naprawdę robię to, co robię? Udaję żonkę Malfoya? Zakopcie mnie w Zakazanym Lesie.
— Więc nie muszę dzwonić do Zabiniego? — zapytał podekscytowany.
Och, szlag by to.
— Właściwie to…
— Och, fenomenalnie! — Pocałował ją w czoło, a ona była zbyt sparaliżowana, żeby cokolwiek powiedzieć.
No to koniec, Ginny na pewno zobaczy, że coś jest bardzo nie tak. I, cholera jasna, Weasley i Zabini?! Nadal nie mogła tego przetrawić.
W swojej rozpaczy zakodowała jedynie, że Draco wspomniał coś, że idzie pod prysznic. Przetarła twarz dłonią.
Miała dosyć.
— KOCHANIE, PODAJ MI, PROSZĘ, ROLKĘ PAPIERU TOALETOWEGO.
— PO MOIM TRUPIE, MALFOY.
No i to by było na tyle, jeśli chodzi o jej opanowanie.

***

Wpatrywała się tępo w ścianę. Obudziła się w kompletnie nieznanym jej miejscu. Z luką w pamięci. Po raz kolejny. Jej pierwszą myślą po otworzeniu oczu było: Błagam, nie znowu. Nie wiedziała, co takiego zrobiła, że na to zasłużyła. Jedno było pewne: karma to wredna suka.
— Wstaniesz wreszcie? — usłyszała głos dochodzący z jakiejś innej części domu.
Ona znała ten głos.
Otwórzcie na stronie 394.
Godryku… nie.
Zerknęła na swoją lewą dłoń. Na jej serdecznym placu połyskiwała złota obrączka.
BOŻE, WYSZŁAM ZA SNAPE’A — pomyślała ze zgrozą i wygramoliła się z łóżka. Na fotelu dostrzegła biały szlafrok, więc owinęła się nim szczelnie.
To już się przestało robić zabawne, jeśli założyć, że kiedykolwiek było.
Wyszła na korytarz i podążyła za zapachem smażonych jajek. Kiedy dotarła do kuchni, zobaczyła Mistrza eliksirów w czarnej, satynowej piżamie (!), pochylającego się nad patelnią.
To chyba było jeszcze bardziej absurdalne niż zmartwiony Malfoy.
— Czy możesz przestać się na mnie gapić jak skończona idiotka?
Co mną kierowało, do cholery, żeby za niego wyjść? Nieodkryte pokłady masochizmu? Jego prywatny składzik z eliksirami? Już wiem, to na pewno była jego biblioteka!
Doszła do wniosku, że lepiej się nie odzywać. W końcu nie wiadomo, jakie tym razem było jej alternatywne „ja”.
Przewróciła oczami i usiadła przy stole. Sięgnęła po parujący kubek herbaty, nie odzywając się ani słowem. Snape popatrzył na nią podejrzliwie znad patelni. Po chwili postawił przed nią talerz z jajecznicą. Nadal milcząc zaczęła jeść.
To było przepyszne. Może trochę za słone… Ale nadal bezapelacyjnie było najlepszą jajecznicą, jakiej dane jej było spróbować.
— Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? — zapytał w końcu.
— W sensie?
— Nie docinasz mi, nie zrzędzisz, nie narzekasz, że jajecznica jest za słona. Czy nadal dąsasz się o Pottera i tę jego walniętą dziewuchę?
No to pięknie, kolejny związek jej przyjaciół, o którym nie miała zielonego pojęcia.
Wzruszyła ramionami, decydując, że będzie to w miarę neutralny ruch.
On jedynie wstał i ruszył w stronę korytarza.
Nie wróżyło to nic dobrego.
Wrócił po chwili z naręczem eliksirów.
— Zrobimy to po dobroci, a nie będzie bolało, zgoda? — Spojrzała na niego butnie i pokręciła głową. Na co on ze złością w oczach, siłą chwycił jej usta, otworzył je i wlał trzy krople przezroczystego eliksiru.
Czy on jest aż takim psycholem, żeby własną żonę poić Veritaserum?
— Daj mu chwilę, zaraz będziemy mogli zacząć rozmawiać. — Uśmiechnął się sztucznie, tak jak za każdym razem, kiedy miał odjąć punkty Gryffindorowi. Popatrzył na nią srogo i zerknął na zegarek. — Wyśmienicie. A teraz gadaj, kim jesteś i co się stało z Granger?
— Nie jesteśmy przypadkiem małżeństwem? —zapytała wyzywająco, na co prychnął.
— Teraz brzmisz jak ona, mów, gdzie ona jest.
— To ja, kretynie, możesz mnie puścić.
Nazwała Snape’a kretynem. Bezkarnie. Umarła i poszła do nieba.
Spojrzał na nią przenikliwie. Jego Veritaserum było doskonałe, niemożliwe, by była w stanie go oszukać. Odsunął się trochę, nadal się jej przyglądając.
— Skończyłeś już sprawdzać, czy nie podmienili ci żony?
— Dobrze, przepraszam za to, że nie poszliśmy wtedy na te cholerne zaręczyny Pottera i Lovegood. W porządku?
Skinęła głową. Co innego miała zrobić?
—A teraz powiedz mi, proszę — Znów ten sztuczny uśmiech — GDZIE JEST POŁOWA MOICH SKŁADNIKÓW?!
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz… panie profesorze.

***

     Jasne promienie słońca zaczęły dosięgać jej twarzy, co w końcu przerodziło się w na tyle niekomfortowe uczucie, że postanowiła otworzyć oczy. Znajdowała się w przytulnym pokoju, leżąc na sporym, dwuosobowy łóżku. Problem był jeden, a mianowicie: znowu nie miała pojęcia, gdzie jest. Wstała i podeszła do okna. Dom otaczał zadbany ogród, który w pewnym momencie zmieniał się w las. Nie było również żadnego ogrodzenia.
Zamek w drzwiach kliknął, a ona obróciła się błyskawicznie. Do pomieszczenia weszła jedna z niewielu osób, które spodziewała się zobaczyć w tym błędnym kole dziwnych małżeństw. Chyba zaczynała chwytać schemat, więc granie przychodziło jej coraz łatwiej. A do tego był jej przyjacielem, więc niewiele myśląc podbiegła do niego i zarzuciła mu ramiona na szyję, by go uścisnąć.
— Hermiono… Wszystko w porządku? — zapytał niepewnie. Odsunęła się, by na niego spojrzeć.
— W najlepszym, czemu miałoby być inaczej?
— No… Jesteś… eee… taka czuła?
Ach, stary, dobry, jąkający się Harry.
— Och, zapomnij, pewnie wcześniej miałam kiepski dzień.
— Przez cztery lata? — Popatrzył na nią sceptycznie, a ona zaśmiała się z zażenowaniem.
Cholera, cholera, naprawdę była taką podłą jędzą?
— Więc, Hermiono, śniadanie gotowe, zejdziesz na dół?
Czemu brzmiał jakby był jej lokajem, a nie mężem? Wychowała sobie faceta pantoflarza? I to Harry’ego! Och, może i to był jedynie głupi sen, ale nie dziwiła się, dlaczego karma wróciła pod taką, a nie inną postacią.
— Jasne, Harry. — Opuścili pokój i zeszli po schodach. — Pięknie pachnie.
Zarumienił się na te słowa, jakby czuł się w tej sytuacji trzy razy bardziej niezręcznie niż ona.
— Harry, czy jestem herod-babą?
— C-co? — spytał z szokiem wypisanym na twarzy.
— Czy jestem herod-babą, Harry. No wiesz…
— Wiem, kto to jest herod-baba, ale skąd ci to przyszło do głowy? Oczywiście, że nie jesteś! — rzekł z mocą. Nie rozumiem facetów, czemu tego nie przyzna?
— Szczerze? Myślisz, że nie widzę jakim jesteś pantoflarzem? Za długo to trwało, pora z tym skończyć.
—Hermiono, na pewno wszystko w porządku? Mogę zadzwonić po Snape’a, jeśli chcesz…
— NIE! — wykrzyknęła przerażona, przez co cofnął się o krok.
— Dobrze, spokojnie… Nie będę po nikogo dzwonił, tylko się uspokój.
Weszli do kuchni, gdzie wskazał jej krzesło, by usiadła. Postawił przed nią parujący talerz jajecznicy. Wzięła trochę do ust.
Cholera, była jeszcze lepsza niż ta Snape’a…
— Harry, to jest boskie! Gdzieś się nauczył tak gotować?
— Hermiono, gotuję ci od czterech lat.
— Wybacz — odparła lekko rozbawiona i trochę zażenowana. Postawił drugi talerz przed sobą i również zaczął jeść. Spojrzała na niego, wydawał się szczęśliwy, taki jaki był. Może wcale nie chciał wychodzić spod pantofla?
— Zrobiłeś wszystko, co ci wczoraj kazałam?
— Och, na Merlina, już myślałem, że nigdy ci nie przejdzie.

***

     Obudziło ją niemiłosierne chrapanie. Przewróciła się na bok i jak zawsze przykryła głowę poduszką. Mimo że nie była to najmilsza pobudka, czuła się nadzwyczaj… normalnie. Ta myśl spowodowała, że otworzyła szybko oczy i podniosła się do pozycji siedzącej. Obok niej w najlepsze spał Ron w swojej piżamie w niebieskie paski.
Och, dzięki ci, Morgano. Normalność!
Potrząsnęła ramieniem Rona, żeby go obudzić. Oczywiście z marnym skutkiem, bo w zamian otrzymała jedynie mruknięcie:
— Jeszcze pięć minut, mamo.
Przewróciła oczami i wyplątała się z pościeli. Wyszła z tak znajomego jej pokoju, na równie znajomy korytarz.
To był najdziwniejszy sen w jej życiu. I na szczęście dobiegł końca.
Zeszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Nie wiedzieć czemu, miała już dosyć jajecznicy, więc stwierdziła, że zrobi naleśniki. Po jakimś czasie, najwyraźniej zwabiony zapachem, Ron zwlekł się z łóżka na dół.
Zaspany usiadł przy stole, pijąc kawę, którą wcześniej zrobiła. Nagle odwrócił się do niej z niedowierzaniem malującym się na twarzy.
— Hermiono, wszystko okej? Przecież ty nienawidzisz naleśników!
Że też im wiecznie nic nie pasuje!
Podparła się pod boki.
— Wy, mężczyźni, jesteście wszyscy tacy sami!

***

Ten tekst nie jest, broń Boże, na poważnie, ot humorystyczne opowiadanko. Raczej w charakterze satyry innych fanficków (np. Draco a.k.a. Ciepła Klucha). Wiem, że to trochę jak śmianie się z Pani Gessler (serdeczne besos, Pani Madziu), ale czasem po zobaczeniu w blogosferze rzeczy, których nie da się odzobaczyć, nie umiem się już powstrzymać. Nawet nie przepraszam za długą nieobecność, ale ostatni okres był dla mnie obfity w ciężką pracę. Tyle na moje usprawiedliwienie.
Shalom
Owl Shadow

PS Betowała, jak zawsze, Florence.

Komentarze

  1. Czytam tą miniaturkę chyba po raz trzeci.
    (Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak dawno nie pisałam komentarzy. Nie wyjdzie mi to zbyt naturalnie.)
    I za każdym razem — trafia do mnie. Ładnie porównałaś te cztery poranki. Dostrzegam różnicę w każdym z nich i rozumiem, dlaczego niektóre czytam (właściwie, czytałam), a dlaczego niektóre omijałam szerokim łukiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jaką mi radość sprawiłaś tym komentarzem. Aż się łezka w oku kręci. Dzięki jeszcze raz <3

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty